poniedziałek, 17 września 2012

Po wiejsku, czyli poznajemy świat

Dzień pełen wrażeń mieliśmy wczoraj. Pojechaliśmy na dożynki województwa pomorskiego do Lubania na Kaszubach. Przygód było sporo i tych dobrych i tych nieco gorszych. Jacuś oglądał KURY (wystawa była), głaskał królika (z wielką rezerwą), oglądał koniki jak jeżdżą sobie z bryczkami (zawody były).. Kupiliśmy mu miód na jesień za ostatni grosz, pozwalaliśmy wspinać się na bryczki i Jacuś szalał i szalał. Ludzi były tłumy, jak ocenił Mężyk ze 3 tysiące aut stały + autokary. Gorzej niż na jarmarku dominikańskim pod tym względem. Ale pod pozostałymi względami dużo fajniej. Tak wiejsko. Cieszę się, że pokazaliśmy Jacusiowi kawałek takiego świata, bo zwykle nie ma okazji.


A z niefajnych rzeczy to Asia zaczęła się drzeć w czasie oglądania koników. Sięgamy więc do torby, żeby zrobić jej mleczko. Okazało się, że wzięliśmy same butelki z wodą, a zapomnieliśmy dozownika z proszkiem. A dziecko płacze w niebogłosy. I to akurat w momencie, kiedy zmieniliśmy jej mleczko, na takie specjalne dla dzieci, które nie trawią laktozy. No i co tu robić? Mleczka nie wyczarujemy, jesteśmy ponad godzinę drogi do domu… Zaczęłam w akcie desperacji pytać mamy, które miały malutkie wózki, czy nie użyczą nam mleczka, ale okazało się, że Lubań i okolice karmią piersią. Nastawiliśmy tylko z Karolem radary na wózki i próbowaliśmy. Ale nic z tego. Pojechaliśmy zatem do miejscowego sklepu pytać, czy jest jakiekolwiek mleczko dla dzieci. Jakieś było. I nawet Asiuni smakowało. Tylko, czy było dla niej dobre – tego już nie wiem. Ale dziecko zostało uratowane przed śmiercią głodową. W ostatniej chwili!;)

Potem pojechaliśmy na działkę do Sobącza na grilla. Jacucha zajadała pierwszą w życiu kiełbasę z grilla. Ale najbardziej to mu musztarda smakowałam. Sarepska. Jadł łyżeczką. A zajadł kawałkiem węgla zwędzonym z trawnika. Cieszył się bardzo na działce. Oglądał grzybki, zrywał kwiatki, wchodził po drewnianych schodach i groził, że spadnie, sprzątał sobie, oglądał jeziorko z tarasu… Dobre miejsce dla Jacusia. Żałowałam, że nie mamy tygodnia wolnego, żeby zostać tam z rodzinką. A grzybów na działce była setka. Grzyb na grzybie. Koźlarze i maślaki. Maślaki z grilla takie sobie, ale mieliśmy też pieczarki i sumarycznie było smakowicie.

No i zebraliśmy się w drogę powrotną. Po drodze mijaliśmy krowę. I tak z żalem powiedziałam – szkoda, że Jacucha nie będzie miała okazji takiej krowy z bliska zobaczyć i poznać. A krowa to jego ulubiona maskotka i pięknie robi muuu, tuli krowę i śmieje się na samo wspomnienie słowa krowa. Karol się zlitował i zawrócił. Wjechaliśmy w pole. A potem w pole dosłownie. Podeszliśmy do krowy, Jacek robił muuu i przyglądał się ciekawie i cieszył się na ramionach taty. I wtedy krowa zrobiła prawdziwe muuu. Jacuś podskoczył ze strachu i już z rezerwą patrzył na krowę. Ciekawa jestem czy zapamięta tą przygodę…

Ku pamięci: dziś pierwszy bobofrut Asi!

Cóż to za stworzenie? A jakie miękkie! Jak robi królik?






przewijany w bagażniku

węgielek mniam mniam



dobry tatuś powoził synka taczką

Jacek w swoim żywiole




a zerwę kwiatka dla mamy, niech ma

A ja nic nie zapamiętam z tego dnia...

prrrawdziwa krrrowa


2 komentarze:

  1. Hoho, to się u Was działo :) Muszę przyznać, że z niecierpliwością czekałam na relację z Waszej wyprawy i się doczekałam :) Dzień pełen wrażeń dla Maluchów :) A musztarda sarepska jedzona łyżeczką jest pyszna i możliwe, że tak mu już zostanie na dłużej (jak mi) ;)
    Pozdrawiam Was cieplutko,
    Kasia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe:) Po mamie uwielbia;) Pozdrowienia od rodzinki D. Kasiunia! :)

    OdpowiedzUsuń