Dzień pełen wrażeń mieliśmy wczoraj. Pojechaliśmy na dożynki
województwa pomorskiego do Lubania na Kaszubach. Przygód było sporo i tych
dobrych i tych nieco gorszych. Jacuś oglądał KURY (wystawa była), głaskał królika
(z wielką rezerwą), oglądał koniki jak jeżdżą sobie z bryczkami (zawody były)..
Kupiliśmy mu miód na jesień za ostatni grosz, pozwalaliśmy wspinać się na
bryczki i Jacuś szalał i szalał. Ludzi były tłumy, jak ocenił Mężyk ze 3
tysiące aut stały + autokary. Gorzej niż na jarmarku dominikańskim pod tym
względem. Ale pod pozostałymi względami dużo fajniej. Tak wiejsko. Cieszę się,
że pokazaliśmy Jacusiowi kawałek takiego świata, bo zwykle nie ma okazji.
A z niefajnych rzeczy to Asia zaczęła się drzeć w czasie
oglądania koników. Sięgamy więc do torby, żeby zrobić jej mleczko. Okazało się,
że wzięliśmy same butelki z wodą, a zapomnieliśmy dozownika z proszkiem. A
dziecko płacze w niebogłosy. I to akurat w momencie, kiedy zmieniliśmy jej
mleczko, na takie specjalne dla dzieci, które nie trawią laktozy. No i co tu
robić? Mleczka nie wyczarujemy, jesteśmy ponad godzinę drogi do domu… Zaczęłam
w akcie desperacji pytać mamy, które miały malutkie wózki, czy nie użyczą nam
mleczka, ale okazało się, że Lubań i okolice karmią piersią. Nastawiliśmy tylko
z Karolem radary na wózki i próbowaliśmy. Ale nic z tego. Pojechaliśmy zatem do
miejscowego sklepu pytać, czy jest jakiekolwiek mleczko dla dzieci. Jakieś
było. I nawet Asiuni smakowało. Tylko, czy było dla niej dobre – tego już nie
wiem. Ale dziecko zostało uratowane przed śmiercią głodową. W ostatniej
chwili!;)
Potem pojechaliśmy na działkę do Sobącza na grilla. Jacucha zajadała
pierwszą w życiu kiełbasę z grilla. Ale najbardziej to mu musztarda smakowałam.
Sarepska. Jadł łyżeczką. A zajadł kawałkiem węgla zwędzonym z trawnika. Cieszył
się bardzo na działce. Oglądał grzybki, zrywał kwiatki, wchodził po drewnianych
schodach i groził, że spadnie, sprzątał sobie, oglądał jeziorko z tarasu… Dobre
miejsce dla Jacusia. Żałowałam, że nie mamy tygodnia wolnego, żeby zostać tam z
rodzinką. A grzybów na działce była setka. Grzyb na grzybie. Koźlarze i
maślaki. Maślaki z grilla takie sobie, ale mieliśmy też pieczarki i sumarycznie
było smakowicie.
No i zebraliśmy się w drogę powrotną. Po drodze mijaliśmy
krowę. I tak z żalem powiedziałam – szkoda, że Jacucha nie będzie miała okazji
takiej krowy z bliska zobaczyć i poznać. A krowa to jego ulubiona maskotka i
pięknie robi muuu, tuli krowę i śmieje się na samo wspomnienie słowa krowa.
Karol się zlitował i zawrócił. Wjechaliśmy w pole. A potem w pole dosłownie.
Podeszliśmy do krowy, Jacek robił muuu i przyglądał się ciekawie i cieszył się
na ramionach taty. I wtedy krowa zrobiła prawdziwe muuu. Jacuś podskoczył ze
strachu i już z rezerwą patrzył na krowę. Ciekawa jestem czy zapamięta tą
przygodę…
Ku pamięci: dziś pierwszy bobofrut Asi!
 |
Cóż to za stworzenie? A jakie miękkie! Jak robi królik? |
 |
przewijany w bagażniku |
 |
węgielek mniam mniam |
 |
dobry tatuś powoził synka taczką |
 |
Jacek w swoim żywiole |
 |
a zerwę kwiatka dla mamy, niech ma |
 |
A ja nic nie zapamiętam z tego dnia... |
 |
prrrawdziwa krrrowa |